27/01/2009

Saturday Night Fever

"Kto nie ma miłości w sercu, niech się raduje --- albowiem miłość sprzyja mikrozakrzepom"

Pierniczki wyszły rewelacyjnie. Ilonka sprostała powierzonemu jej zadaniu i odwaliła kawał fantastycznej roboty. Następnego dnia jak tylko Jarcio wrócił z pracy zaczęliśmy przygotowywanie lazanii. Lazania była z zielonym makaronem (farbowanym proszkiem szpinaczanym), a ja z Ilonką się zastanawialiśmy nad metodami ekstrakcji chlorofilu sposobami domowymi i jak potem przeprowadzić taką domową chromatografię bibułową. Jarcio dyrygował i mówił nam co robić po kolei - Ilonka produkowała sos beszamelowy, ja produkowałem papkę mięsno, cebulowo, pieczarkowo-pomidorową (tak, niektórzy robią lazanię z dodatkiem pieczarek). Potem Jarcio z Ilonką nakładali odpowiednie warstwy, a ja z Gosią przygotowywaliśmy sałatkę dyskutując na tematami typu: miłość, zdrada, przyjaźń, a wszystko to zainspirowane jednym z odcinków Sex and the City, który to serial Gosia ostatnio namiętnie ogląda. Potem się dołączyła Ilonka i Jarcio, w czasie dyskusji lazania zdążyła się upiec i ostygnąć. Zaczęliśmy ucztę i było cudownie. Dużo śmiechu i radości. Głowa mnie bolała dalej, bo zatoki wciąż jeszcze lekko zatkane, ale beechams pomaga na wszystko! Następnego dnia mieliśmy kolejne oglądanie mieszkań i łażenie po agencjach nieruchomości. Jarcio umówił się z Peggi Murzyńską na tenis a potem na basen. Ja siedziałem u Ilonki i próbowałem usprawnić jej laptopa. Laptop dalej chodzi wolno, ale za to uruchomiłem jej iPoda. Ilonki mandarynkowy likier, który mi zapodała w czasie zabaw z iPodem i laptopem zaiste uzdrowił mnie i dziś już nie czuję zbyt wielu symptomów choroby! Jupi! Jak to mówią - siedem dni leczony, tydzień nie leczony.
Dziś sobie zrobiliśmy z Jarciem dzień lenia - piliśmy Pepsi, jedliśmy kurczaki a la KFC i ptasie mleczko. Dzień na sofach i oglądaniu Peep Show - biedny Mark hajtną się z Sophe, a Super Hans bawił się w obciąganie z jej młodym kuzynem. Zakończyliśmy oglądanie piątego sezonu i taka pustka nastała...
Jutro do pracy...

24/01/2009

dzwoń dzwoń dzwoń na komórkę...

"Cisza nastała --- i Duch zstąpił między ludzi -- i rzekł głosem gołębicy - Gul gul gul gul gul gguuul"

Niestety końca choróbska nie widać. Gardło się zrobiło już mniej bolesne, a teraz doskwiera mi typowo zatokowy ból głowy i z nosa się leje jak z fontanny. Zajebiście. Kupiłem sobie w Bootsie sztyft do nosa i popijam herbatki z Paracetamolem. Obrzydliwie gorzkie i śmierdzące, ale na szczęście dziś już straciłem smak, więc piję je jak wodę. Tak, pamiętam 4000mg dziennie nie więcej inaczej wątrobę mi zeżre. Z tego wszystkiego jestem koszmarnie zakręcony, jem jak świnka i nadzwyczaj wielce rozlewam majonezy, zupy i inne płynne i półpłynne produkty na nasz piękny stół w kuchni. Jarcio o mało co zawału nie dostał jak pomidorek z górką majonezu spadł mi z kanapki. Do tego wieczorem podgrzewałem sobie kotleta schabowego w mikrofali, który prawie mi wybuchł i zaczął strzelać we mnie kropelkami wody i gorącego tłuszczu. Dziś sobie oglądaliśmy mieszkanka. Niektóre oglądaliśmy już 4-5 raz... Zostawiliśmy swoje dane i czekamy, aż ktoś kupi takie mieszkanie, które uwielbiamy, żeby je nam wynająć. Na razie sobie czekamy i oglądamy. Jutro kolejna fala mieszkań do oglądania. Ot takie nasze weekendowe zajęcia relaksacyjne. Dziś wieczorem będziemy uczyć się z Ilonką rogalików drożdżowych... Napisze później czy coś z tego wyszło. W Peep Show Jezz zjadł nogę psa.

22/01/2009

Laryndżajtis

"I rzekł Pan do swych uczniów mówiąc - Ubierajcie się stosownie do pogody - by was wirus laryndżajtas nie chwycił"...

Nie wiem czy się ubierałem stosownie czy nie, ale dwa dni temu miałem noc bezsenną. Ból gardła nieznośny, ledwo co ślinę połkykać mogłem, gorączka i poty się mi zwaliły na całe ciało i zasnąć z tego wszystkiego nie mogłem, bo myślałem, że się uduszę jak to kiedyś kiedy języczek podniebienny spuchł i blokował górne drogi oddechowe - wyglądał dosyć zabawnie, taki wielki, nabrzmiały i czerwony, a w dodatku się śmiesznie przyklejał do tylnej ściany gardła, gorzej z przełykaniem było, bo cały czas myślałem, że połykam dropsa i że mi tam uwieźnie. Tym razem nic mi się nie zaczopowało, ale za to ból gardła pozostał. O 3am postanowiłem zadzwonić do pracy i poinformować, że jutro rano się w pracy nie stawiam. O 6am już wiedziałem, że moja zmiana poranna jest już załatwiona, więc spokojnie (jako tako) się udałem na spoczynek. I tak jutro będzie trzeci dzień na samozwolnieniu. Świat się nie zawali jak mnie nie będzie raz na jakiś czas. Miło było, gdy się pracownicy o me zdrowie wypytali, choć do końca motywów owych telefonów czy tekstów nie znam. Pozostało mi spędzić 3 dni w domu. Nie jest to łatwe zadanie, bo nie mogłem ani na siłownię ani na tańce wyskoczyć. Zacząłem od ważnych telefonów (ubezpieczenie dodatkowe samochodu), potem przez 2 godziny poprawiałem swoje CV, a potem wysyłałem je do różnych pracodawców. Zdziwienie moje było przeogromne, gdy dziś dostałem aplikację od jednej z firm rekrutujących. Zażądali ode mnie całej masy badań serologicznych, więc zadzwoniłem do przychodni i sie umówiłem na badania na następną środę, informując e-mailem przy okazji przemiłego pana z owej firmy rekrutującej co i jak. Potem był czas na poszukiwanie mieszkania. Historia z robakami się już ciągnie strasznie długo i mamy nadzieję, że niebawem się zakończy. Pani Bugsowa w PL jest już po operacji odbarczenia troczka zginaczy, który to uciskał jej tak strasznie na nerw pośrodkowy, że została bezrobotną inwalidką. Pan Bugs jakoś specjalnie do najweselszych nie należy ostatnio i wygląda jakby sobie mentalnie żyły podcinał w czasie zakładania szubienicy. Tak, że klimat w okół Bugsów nie jest sprzyjający, a będzie gorzej, bo niebawem im oznajmimy wyprowadzkę. Rano z Jarciem się rozejrzeliśmy za mieszkaniami na wynajem + sugestie od Ilonki i już chwilę później telefony się urywały z agancji wynajmu, żeby się z nimi umówić na oglądanie. Sobota, niedziela i poniedziałek będą nam upływały w atmosferze oglądania mieszkań. Do Gosi przyjeżdża kuzyn z dziewczyną na łikend, a ja z Ilonką się umówiłem na robienie ciastek, rogalików drożdżowych itp itd, żeby poprawić Ilonkowe talenta kulinarne. Jarcio będzie musiał nauczyć Ilonkę robić sos beszamelowy. Dziś Gosia pozostawiła mi swój laptop pod opiekę, żebym pogrzebał w pojebanej Viście i zrobił coś, żeby laptop jej chodził odrobinę szybciej. Mam nadzieję, że po moich optymalizacjach i tłikowaniu coś z tego będzie. Całe szczęście, że z Jarciem mamy XP i Ubuntu. W ramach relaksu postanowiłem zacząć oglądać serial Rome i pobawiłem się nową przystawką do PS3 Play TV, do nagrywania programów z TV na PS3. Działa rewelacyjnie i teraz nie przegapimy ciekawych programów i filmów :)) Poczytałem też w jaki sposób wymienić HDD w PS3 jakby się okazało, że 40 GB to za mało (a jak znam życie za parę miesięcy okaże się to zdecydowanie za mało).

17/01/2009

Update

Zaprawdę powiadam wam koniec świata jest bliski, albowiem on zasiadł za sterami samochodu.
OK. Szybkie podsumowanie tego co się wydarzyło ostatnimi czasy.
Były święta, potem Nowy Rok. Miałem urodziny - 31sze tym razem.
Postanowiłem nauczyć się jeździć samochodem, coby moje szanse uzyskania pracy wzrosły choćby odrobinkę.
Postanowiłem rzucić palenie, tfu... to już było 2 lata temu :) jak na razie nie palę i się nie zapowiada bym zaczął ponownie. Za to Papa rzucił palenie po tym jak wylądował na chirurgi naczyniowej w byłej Palmie Mater z podostrym niedokrwieniem kończyny dolnej lewej (tętnica podkolanowa lewa)> Rzucił jednak tylko na parę dni, bo jak tylko wyszedł ze szpitala ze świeżym bajpasem ponownie zaczął palić jak lokomotywa. Koszmar. Muti powiedziała, że go zostawi jak nie przestanie, ale pewnie miałby więcej 'pretekstów' do palenia. NO masz ci los. Jarcio zakupił sobie fantastyczne spodnie i kurtkę Descente w amjerykańskim sklepie, czekamy aż paczka przyfrunie ze stanów zjednoczonych. Mam nadzieję, że będzie to przed naszym urlopem pod koniec lutego.
Postanowiłem schudnąć, bo jestem starsznie gruby i nienawidzę swojego ciała i mam napady obżarstwa i w ogóle pierdolę teraz od rzeczy. Mam nadwagę i staram się ją zniwelować. Ćwiczę zatem regularnie parę razy w tygodniu, taniec dwa razy w tygodniu i przede wszystkim redukcja obżarstwa. To straszne co człowiek musi robić, żeby mieć mniejszą zawartość tłuszczu w ciele. Od środy chodziłem połamany, bo postanowiłem pójść na body pump - ćwiczenia z hantlami i obciążeniem do muzyki, na wiele partii mięśniowych. Wszystko mnie boli a bicepsy mam wrażenie, że są w jakimś permanentnym skurczu tężcowym i nie chcą się rozluźnić. Dziś były kolejne zajęcia z kobietą, która się chyba szkoliła w USA, gdyż poziom zachęty dla ćwiczących przekraczał normy brytyjskie i wyglądała jak nawiedzona kobieta z sekty. Efekt jednak taki, że ćwiczenia wykonałem czasem wyjąc z bólu (przy jękach i wyciu pozostałych uczestników ćwiczeń). Jutro dzień wolny, więc zabieram się do szlifowania CV i odsyłania odpowiedzi na parę nowych ogłoszeń w tym jedno w NZ (proces rekrutacyjny cholernie długi i drogi... ale co tam).
W parcy po staremu - raz lepiej raz gorzej. Nowo przyjęta pracownica nie nadała sie do pracy, więc trzeba było ją przenosić. Prawie się popłakała na spotkaniu ze mną i szefową, byliśmy tacy dobrzy dla niej. Niebawem czekają mnie kolejne przesłuchania nowych pracowników. Do rozwiązania jeszcze performance monitoring z dwoma pracownikami i załatwienie parę dyscyplinarek. Cudnie. Żyć nie umierać. Mam nadzieję, że kurs menadżerski się kiedyś mi do czegoś przyda.