Uwielbiam podrozowac po swiecie, ale jest jeden aspekt podrozowania, ktorego nie znosze wrecz organicznie - przejazdu z domu az do samolotu. No i oczywiscie tym razem znow to samo. Najpierw pakowanie walizek. Zazwyczaj pakujemy sie z Jarciem dzien przed albo i tego samego dnia co wyjazd. Niestety Jarcio pracowal w poniedzialek do godziny 10pm, wiec musielismy pakowac sie we wtorek rano. W miedzyczasie sprzatanie mieszkania, ostatnie pranie przed wyjazdem i intensywne suszenie tego co bylo wyprane dzien wczesniej. Bardzo czesto mamy ze soba 'mokry worek', gdzie pakujemy pare rzeczy, ktore nie mialy szans zeby wyschnac i pakujemy do walizki celem wysusznia jak tylko sie dostaniemy na miejsce. Ale jak to z podrozami bywa nic nie jest takie latwe jak sie wydaje. Najpierw musielismy sie dostac na autobus do Londynu. Meggi z dziecmi nas odwiozla nasza bryka, bo akurat jej maz byl w pracy i mial samochod. Michal nie wiedziec czemu myslal, ze jedziemy do jego babci i jakos nie byl z tego powodu zadowolony, bo ciagle powtarzal, ze 'babci nie Michas!' i probowal wymuszac placz (troche mu to nie wychodzilo). Zapakowani z nasza ogromna walizka od Asi usadowilismy sie przy awaryjnych drzwiach w autobusie, dzieki czemu mielismy mnostwo miejsca na nogi. Symultanicznie odpalilismy ten sam film na naszych iPhonach i ogladalismy sobie komedie przez cala droge do Londynu smiejac sie na glos na caly autobus. Sis zadzwonila, zeby poinformowac o malym problemie - London Tube postanowilo zastrajkowac i wiekszosc lini metra nie jezdzila. Jarcio bedac sprytnym postanowil, ze wysiadziemy jeden przystanek wczesniej na Stratford, gdzie przy okazji wymienilismy funciaki na dolary. Z malymi przygodami dotarlismy do Overtube i znow z malymi przygodami (przegapilismy jeden przystanek i musielismy wracac) dotarlismy do mojej Sis. Mielismy sie spotkac z Krzysiem i Jackiem w centrum, ale wizja podrozowania nie-metrem nas przerazila i dalismy sobie na luz.
Jest 6:13am i za chwile zacznie sie kolejny etap naszej podrozy. Tym razem jeszcze gorzej bo jazda na lotnisko i odprawianie sie, czego nie znosze juz w ogole kompletnie i w szczegole.
08/09/2010
01/09/2010
Z Krystusem w Krystusie
Parapetowa z urodzinami Jarciowymi odbyla sie w sobote. Do 9 byla impreza z udzialem dzieci, wiec byly lody w wafelku, deserek, tort, przekaski oraz granie na PS3. Po 9 zaczelo sie picie napojow rozweselajacych. Ja pilem sympatyczne drinki z wodka i martini. Bylo calkiem fajnie i jakos malo pijanie. Potem zaczely sie szoty z wodki i na deser lampka (a tam lapmka, pol lampki) super slodkiego szampana. Niestety babelki mnie rozwalily i przed zasnieciem postanowilem odmowic litanie do najswietszej kupy Jezusowej, tudziez niepokalanego moczu Maryjnego i modlilem sie nad toaleta przez jakies 15 minut. Moje modlitwy byly tak silne, ze nastepnego dnia obudzilem sie zakwasami w przeponie i miesniach klatki piersiowej (wszystkich!). Szkoda, ze po silowni mnie tak miesnie nie bola. W poniedzialem w UK byl tzw Bank Holiday, czyli dzien wolny od pracy. Taka druga niedziela w tygdniu. Ja jednak w pracy bylem, ale po pracy udalismy sie z mezem2B Jaroslawem oraz naszymi przyjaciolmi na tenisa i basen. W koncu jakas pozadna chwila relaksu. Dzis musimy zakupic bilety na pociagi i autobusy, zeby sie dostac do Londynu i na lotnisko, bo juz za tydzien o tej porze bedziemy smazyc nasze piekne ciala na cieplych plazach i siedziec w basenie i pic drinki w wodzie i czytac ksiazki i grac w tenisa i nie nie robic achh...
Subscribe to:
Posts (Atom)